Niedziela tradycyjnie nazywana Laetare przyniosła nam kilka powodów do radości:
1. Ludzie wyznają wiarę.
W naszej parafii w roku jubileuszu chrztu Polski ludzie wyznają wiarę. W każdą kolejną niedzielę Wielkiego Postu proboszcz zaprasza kolejne pokolenie parafian do odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych. Dziś padło na ludzi ochrzczonych w latach 1960-1970. Kilku mężczyzn w sile wieku i kilkanaście eleganckich kobiet, część z nich zaopatrzona w świece chrzcielne, wystąpiło bez wahania na środek kościoła, aby na obrzędowe pytania: "Czy wierzysz w Boga Ojca..., w Jezusa Chrystusa..., w Ducha Świętego...?" odpowiedzieć: "Wierzę".
Naprawdę nie musieli. Ale zrobili to.
Było to niezwykle budujące.
2. Wierzący księża są blisko.
Dziś w parafii zaczęły się rekolekcje wielkopostne. Po pierwszym dniu można się spodziewać, że będą dobre. Bez moralizowania, ale i bez kokietowania słuchaczy. Z akcentem na to, co jest sednem chrześcijaństwa, to znaczy na osobistą relację z Chrystusem. Cel zapowiedziany dziś przez księdza to wlanie nadziei w serca.
Skąd taki ksiądz? Otóż z żadnych wielkich centrów duchowości, lecz zwyczajnie, drodzy państwo, zza miedzy.
3. Bóg wie, co robi.
Jest to wniosek może banalny, ale w sytuacjach takich, jak ta, sam się nasuwa. Chodzi o to, że te rekolekcje miał wygłosić zupełnie kto inny. Ale w ostatniej chwili okazało się, że nic z tego. Postawcie się w sytuacji proboszcza.
Co się robi w takiej sytuacji? Otóż bierze się z pocałowaniem ręki kogokolwiek, kto tylko zechce się zgodzić. Nawet wikarego z sąsiedztwa.
Co, jak widać, nie musi się wcale okazać porażką.
Może się wręcz okazać, że był w tym palec Boży.
Niniejszym uprzejmie donoszę: Kościół na prowincji ma się wcale nieźle.
Jest to wniosek może banalny, ale w sytuacjach takich, jak ta, sam się nasuwa. Chodzi o to, że te rekolekcje miał wygłosić zupełnie kto inny. Ale w ostatniej chwili okazało się, że nic z tego. Postawcie się w sytuacji proboszcza.
Co się robi w takiej sytuacji? Otóż bierze się z pocałowaniem ręki kogokolwiek, kto tylko zechce się zgodzić. Nawet wikarego z sąsiedztwa.
Co, jak widać, nie musi się wcale okazać porażką.
Może się wręcz okazać, że był w tym palec Boży.
Niniejszym uprzejmie donoszę: Kościół na prowincji ma się wcale nieźle.
s. Monika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz