Poniższy zapis wrażeń "nowicjuszki" pielgrzymkowej to coś więcej niż świadectwo przebytej razem drogi ku Pani Jasnogórskiej.
KS. MARCIN SIEWRUK/FOTO GOŚĆ |
Zderzenie z asfaltem
Porównując oczekiwania z rzeczywistością można powiedzieć, że pierwszy dzień pielgrzymki to było zderzenie nie ze ścianą, ale z asfaltem. Dla mnie Ogólnopolska Piesza Pielgrzymka Nauczycieli i Wychowawców zaczęła się już 31 lipca rano, kiedy z wypchaną po brzegi walizką ruszyłam z południowej Polski (z przesiadką we Wrocławiu) do Zielonej Góry. Pocieszałam się, że po męczącej podróży będzie lepiej. Wiedziałam, że w pielgrzymkę wpisane są wyrzeczenia, więc spodziewałam się, że będzie ciężko, ale nie aż tak!Nocleg to nie hotelowe łóżko, lecz miejsce na podłodze: pod stolikiem w szkolnej klasie lub na sali gimnastycznej. Spanie na cienkiej karimacie wymaga wiedzy, jak się ułożyć, by wszystkie kosteczki nie odgniotły się w ciele. Bez stoperów nie ma szans na nocną ciszę, na wytłumienie pomruków chrapania. Dla mnie, jako osoby niedoświadczonej i kompletnie nieprzygotowanej, pierwsza noc należała w całości do nieprzespanych. Zaczynałam więc na fizycznym minusie.
Permanentny kryzys
Doświadczeni pielgrzymowicze twierdzą, że kryzys wypada na trzeci dzień, a ja go miałam od pierwszego dnia. I trwał przez kolejne jedenaście dni! Ciężkie warunki bytowe (brak ciepłej wody na drugim noclegu), upał, pokonywanie wielu kilometrów dla kogoś, kto przez cały rok siedzi pochylony nad biurkiem przygotowując lekcje czy sprawdzając kartkówki i zeszyty – spowodowało, że organizm zbuntował się: stres, okres i biegunka (bo nie mając w czym rozpuścić tabletki, wrzuciłam ją do wody gazowanej). Myślałam, że umrę. Doszły zakwasy mięśni i bóle kręgosłupa. Z legowiska na ziemi, nieco podwyższonego o zakupiony materac, zwlekałam się jak połamana. Na szczęście pielgrzymkowa siostra z mini-rehabilitacją ulżyła steranemu ciału.Pożyczone buty i nieadekwatne koszulki
Zabrane trzy pary obuwia zawiodły: jedne obtarły nogi, drugie były przyczyną powstania pęcherzy, kolejne zaś odnowiły starą kontuzję stawu skokowego. Uratowały mnie pożyczone buty. Nie miałam wielu przestojów, tylko wtedy, gdy otwarte rany na nogach nie pozwalały dalej iść, wówczas podjeżdżałam dany etap naszą pseudo-karetką. Ale to było tylko w pierwszym tygodniu.Organizatorzy napisali w liście rzeczy, które należy zabrać na pielgrzymkę, o krótkich spodenkach. Drogą dedukcji wyszło mi, że skoro tak, to koszulka na siłownię będzie w sam raz na skwar tegorocznego lata i ciężar drogi. Ubrałam się więc w taką sportową bluzę z wyciętymi ramionami i było to wielkie faux pas! Do lejącego się żaru z nieba doszedł dyskomfort psychiczny. Teraz wiem, że najbardziej wskazane byłyby jasne T-shirty.
Zaskakujące projekcje
Przeżycia i skojarzenia w spotkaniu z tak innym dla siebie światem prowadziły mnie w dwóch kierunkach. Pierwszy, że to może sekta: te same formy duchowości i podporządkowanie się ściśle określonym regułom. Był wyliczony czas na spoczynek, pakowanie się, posiłek, mycie, modlitwy, konferencje. A ja nie wyrabiałam się i stale brakowało mi uciekających minut.Drugie skojarzenie to obóz koncentracyjny z obrazem filmu o II wojnie światowej, jak Japończycy traktowali jeńców. Kazali im iść i iść. Droga miała ich wykończyć: kto osłabł i usiadł, temu kula w łeb. Sama dziwiłam się temu, co mi przychodziło na myśl.
Wszystkiemu posłusznie podporządkowywałam się, ale było to zewnętrzne posłuszeństwo, bo duch nie nadążał – wewnątrz nic nie czułam.
Bałam się, że zostaną mi narzucone pewne czynności, którym fizycznie nie podołam, jak noszenie na ramionach nagłośnienia (a jestem szczupła i niewysoka). Gdy nadszedł dzień dyżuru „tubowego” naszej grupy (składającej się z pięciu sióstr), bracia pielgrzymkowi przyszli na ratunek, proponując swą pomoc w zamian za ewentualne wsparcie ich w dyżurze kuchennym.
KS. MARCIN SIEWRUK/FOTO GOŚĆ |
Przemiana duchowa i świętowanie
Przystosowywałam się do pewnych form zachowań, jak na przykład kroczenie ze sznurkiem w ręku. Wchodziłam też w nową grupę, asymilując się. Postawa posłuszeństwa złożyła się na to, że dwa tygodnie pokonywania własnej fizyczności i niedostatecznego przygotowania sprzętu skończyły się radością i łaską odnowy duchowej. Przeszłam trasę 450 kilometrów dzięki dobrym ludziom i pożyczonym butom. W Częstochowie świętowałam! Świętowałam dopiero w domu Matki i Królowej.Moja grupa pielgrzymkowa okazała się wsparciem, bez którego byłoby mi bardzo ciężko. Przykładem może być choćby zwykłe pakowanie, które na pielgrzymce staje się walką z czasem, stąd pomoc w zwijaniu śpiwora i wypuszczaniu powietrza z materaca to dar bezcennych minut, by wyrobić się ze zdaniem bagażu. W ten sposób nauczyłam się cenić czas i segregować rzeczy pod kątem ich użyteczności na pątniczym szlaku: zbyteczne przekazałam dla ubogich i potrzebujących.
Odkrywałam sens ograniczeń i narzuconych reguł, które zabezpieczały wiele dóbr, począwszy od życia (patrz: sznurek), skończywszy na porządku.
12 i 13 sierpnia to doświadczenie szczęścia, promiennego uśmiechu i miłości. Wdzięcznym sercem przypominałam sobie, jak wiele było drobnych gestów życzliwości i dostrzeżenia moich potrzeb. Wszystko zaczęło smakować – w sensie dosłownym i przenośnym. Stopniowo opadało zmęczenie fizyczne, wyłaniając zatrzymane w pamięci treści słuchanych w drodze konferencji. Serce nuciło urywki szlagierów pielgrzymkowych. I zaczynałam tęsknić za sznurkiem…
Rodzina myślała, że odbierze mnie „w worku”, że nie dam rady, bo prowadzę siedzący tryb życia. Zaskoczona moim wyglądem powitała mnie słowami: „Odmłodniałaś!”
Parę dni minęło od przyjazdu z Częstochowy, a ja czuję, że moje ciało jest tu, przy codziennych zajęciach, ale duch tam – na pielgrzymce…
Wspomnienia Bożeny zebrała s. Alicja Rutkowska CHR
Informacje na temat Ogólnopolskiej Pielgrzymki Nauczycieli "Warsztaty w Drodze" na stronie warsztatywdrodze.pl/ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz